Spalona, czyli dlaczego to z Wami jest coś nie tak.



Moda na bycie singlem trwa w najlepsze. Ale sama niebędąca w związku kobieta po 30 roku życia – czyli w moim wieku – jest traktowana podejrzliwie. Ba, coraz częściej podejrzliwie patrzy się na singielki dopiero dobiegające trzydziestki.

Kocia mama – czy wiesz o niej wszystko?

     Patrzą na nią w ten sposób nie tylko rodzina czy znajomi, ale też mężczyźni, czyli potencjalni partnerzy. Kiedy oznajmiam ludziom – nieważne jakiej płci – że jestem sama, większość z nich od razu WIE, że coś jest ze mną nie tak. Znacie to uczucie? „Stara panna z kotami”, „kocia mama”… Wielokrotnie zdarzało się, że osoby niewiedzące o mnie kompletnie NIC już na wstępie próbowały mnie w ten sposób zaszufladkować. I nieważne, że prawie całe swoje dorosłe życie spędziłam w związku, w którym panowały zgoda, szczęście, spokój i pełne porozumienie. W którym nie było kłótni, zazdrości ani zdrad, a seks był regularny i mówiąc zupełnie szczerze – po prostu fantastyczny. Gdyby nie był to związek, a praca, z moim CV i doświadczeniem znalazłabym w cuglach najlepszą posadę, jeśli rozumiecie to nieco karkołomne porównanie. Ale co tam, skoro w okolicach „magicznej” trzydziestki jestem sama, to oni już dobrze wiedzą, co o tym myśleć. Życie singla jest dla mnie czymś obcym, trudnym i nie do końca zrozumiałym. Zdarza mi się być stuprocentowo zadowoloną ze swojego życia, zdarza mi się cieszyć i nawet być szczęśliwą. Ale momentami czuję się naprawdę dziwnie, bo nie mam z kim się tym wszystkim podzielić. Podejrzewam, że równie nieswojo czują się osoby, które stracą kończynę i pogodzą się z tym, ale nadal próbują sięgać po coś utraconą ręką. Albo osoby emigrujące w pojedynkę i rozpoczynające nagle życie na drugim końcu świata – bez nikogo bliskiego, pozbawione wsparcia rodziny. Zagubienie w tej nowej rzeczywistości, obcość, uczucie pustki, które dręczy Cię podświadomie przez cały czas. To dla mnie zupełnie dziki i niezbadany jeszcze teren. Oczywiście, jestem kocią mamą! Zawdzięczam swoim zwierzakom życie. Kiedy po śmierci mojego mężczyzny leżałam, wyjąc całymi dniami, przed samobójstwem powstrzymywał mnie tylko strach o to, co się z nimi stanie po mojej śmierci. I chociaż marzyłam tylko o tym, by wreszcie skończył się ten ból, by w końcu skończyła się bezsenność, to jednak nadal leżałam, wyjąc i wgryzając zęby w poduszkę. I żyłam dalej. Aż przestało boleć, a rana zamieniła się w bliznę.

Zbyt dobre, by być szczęśliwe. 

       Ludzie są ekspertami w ocenianiu i osądzaniu innych. Mój ból jest tarczą, chroniącą mnie przed ich spojrzeniami. Wiem, że niezależnie od tego, jak bardzo by nie bolało, nie mam i nie będę miała żadnej taryfy ulgowej. Wręcz przeciwnie. Łatwiej jest kopać leżącego i ludzie niestety skwapliwie to wykorzystują. Ale stąd właśnie bierze się moja siła. To po prostu lata treningu. Ja mam swoją tarczę i aż boję się pomyśleć, jak czują się dziewczyny, które takiej ochrony nie posiadają. Które są same nie dlatego, że coś jest z nimi nie tak. Są same dlatego, że są zbyt dobre, niezależnie od wieku. Tak jak moja przyjaciółka I., która ma zaledwie 23 lata. Ma też za dobrą pracę, za dobre wyniki na studiach, za dobre auto, za ładną buzię i zbyt fajny tyłek. Jedyny związek, który zaliczyła, to pół roku mieszkania z krypto-gejem. Tak jak moja koleżanka M. która – pomijając wszystko inne – ma po prostu za dobre serce. Tak jak wszystkie moje znajome, które jakiś słaby frajer zostawił z dzieckiem. Z nimi wszystko jest ok. To samo dotyczy zresztą mężczyzn. Nie przypominam sobie, żebym kogokolwiek skreślała, bo ma za sobą jakieś traumatyczne przeżycia. Ale co mam myśleć, kiedy ten sam facet, który rozwodził się pięć lat i chodził regularnie na wizyty do psychiatry, zalicza mnie do kategorii „ciężki bagaż emocjonalny”? Najśmieszniejsze, że rzekomym mottem życiowym tej osoby była zasada „nie oceniaj”.

Spalona dla świata.

     Wcale nie mam ochoty uświadamiać każdej nowo poznanej osoby przez co przeszłam, jednak prędzej czy później i tak „wychodzi” to przy jakiejś okazji. I zawsze kończy się tak samo. Wtedy z kategorii „stara panna” trafiam do innej, jeszcze gorszej: „trędowata”, „pechowa”, „ciężki bagaż emocjonalny”. Halo, nie jestem ani czarną wdową, ani złą wiedźmą! W zaistniałej sytuacji nie ma krzty mojej winy. Niestety, ludzi traktują mnie, jakby było inaczej. Słyszeliście o sati, zwyczaju praktykowanym kiedyś (choć i dziś zdarzają się takie przypadki) w Indiach? Podczas rytualnej ceremonii pogrzebowej wdowa palona była na stosie pogrzebowym razem ze zmarłym mężem. Czasem wydaje mi się, że nie jest to wcale zła koncepcja. Brutalna, ale przynajmniej uczciwa. Współczesne społeczeństwo robi przecież z wdowami to samo, tylko w sensie psychicznym, nie fizycznym. Dla świata jestem spalona. Czy ktoś jeszcze się dziwi, że stałam się nieco aspołeczna? Postanowiłam być sama, bo nie będę z kimś, kogo nie kocham. Nie będę nigdy z kimś nudnym, z kimś przy kim się źle czuję, kogo nie pożądam do szaleństwa. Nie będę z nikim dla pieniędzy czy innych materialnych korzyści. Próbowałam, nie potrafię. Nie będę nigdy z nikim, kto nie podziela moich pasji, nie będę z nikim z kim nie łączy mnie flow intelektualny, ba! Ja potrzebuje faceta inteligentniejszego, mądrzejszego od siebie. Takiego, który będzie nieustającym wyzwaniem. Kiedy jednak już się zakochuję, to bardzo mocno i gwałtownie, czasem lekko na granicy szaleństwa. Mężczyźni się tego potwornie boją, więc Ci, którzy rzeczywiście poruszą we mnie jakąś strunę (co często się nie zdarza), znikają samoistnie. I nieważne, że po dwóch tygodniach komfortu psychicznego zmieniam się w kompletnie zrównoważony ideał, który nie miewa nawet PMS-u. Nie dane jest mi pokazać się od tej spokojniejszej strony. Nie mam kompletnie ochoty na żadne podchody ani inne gierki. Nie mam ochoty na ból i bałagan, jaki takie sytuacje wprowadzają w moje życie. Jestem już po prostu zbyt zmęczona. I jeśli jeszcze raz ktoś mnie zapyta „dlaczego taka dziewczyna jest sama?”, to nie będę się tłumaczyć, tylko strzelę mu w ryj prawy prosty. Albo sierpowy. Pewnie ku uciesze tej osoby, bo przecież będzie to w końcu najlepszy dowód na to, że coś JEST ze mną nie tak. I lepiej niech nikt się we mnie nie zakochuje. Nie wiem, co mam z Wami, kurwa, robić.

Comments

Popular posts from this blog

Konsekwencje

Majstrowanie przy twarzy, czyli kompendium mojej wiedzy i doświadczeń dotyczących medycyny estetycznej.

Bagaż.