Urodzinowe podsumowanie.
Z reguły pisze kiedy jestem na coś zła lub kiedy jest mi źle. Od jakichś dwóch tygodni jest mi znów źle bardziej, choć w zasadzie nie ma ku temu zbyt racjonalnej przyczyny. W zasadzie kiedy zastanawiam się nad tym , sama sobie próbuję uświadomić i wytlumaczyc, ze nie mam żadnych poważnych problemow ani stresów, ze jestem zdrowa i wszystko jest okey.
Niestety rozum sobie, uczucia i wrażenia sobie.
Było juz całkiem niezłe i znów dół, bez zadnej kompletnie zadnej przyczyny. Dół
zracjonalizowany i oswojony, obliczony na przeczekanie ale jednak dół.
Czyżby podświadome przejmowanie się kolejnymi urodzinami? Bo świadome to raczej nie. Trzydzieste były ostatnimi którymi się przejęłam. Zresztą czym miałabym się przejmować? Nigdy naprawdę nigdy nie wyglądałam lepiej. Zdrowsza tez chyba nigdy nie byłam. Treningi przynoszą efekty, dopieszczam swoje umiejętności, przez rok zbudowałam 8 kg nowych mięśni. To co było dla mnie ciężkie , teraz jest lekkie jak piórko. Praca nad pewnością siebie także przynosi efekty, czasem zdumiewające. Najważniejsze było odkrycie przyczyny. Moja pewność siebie była cale życie podkopywana i rujnowana przez mojego ojca. A jej brak - mimo, ze niczego innego mi nie brakuje - czasem bardzo negatywnie rzutował na moje życie.
Martwi mnie ostatnio kompletne rozkojarzenie i dekoncentracja, ciągle coś gubię, albo nie mogę czegoś znaleźć. Jest to tez spowodowane zaśmieceniem życia i nadmiernym gromadzeniem niepotrzebnych przedmiotów. Wkurza mnie to i zamierzam z tym zawalczyć przez cały następny rok. Skutecznie udało mi się zawalczyć z internetowym smogiem w moim życiu - zlikwidowanie Facebooka i instagramu, było najlepszym pomysłem, jaki mógł mi przyjść do głowy. I uważam, ze miałam do tego bardzo stosowne pobudki - szczerze mówiąc mam zarówno dość wścibskich zainteresowanych zbyt mocno moim życiem (z braku własnego? z zazdrości? ), jak i kretynów których zainteresowanie wynika jedynie z faktu ze lubią na mnie patrzeć.
Jakież to puste, płytkie i bezsensowne.
Na pewno nie poprawia mi nastroju stan mojego psa, robię co mogę aby zapewnić mu komfort życia, ale potwornie smuci mnie jej starość i niedołężność oraz to ze tak naprawdę niewiele mogę zrobić.
Nie jest tez proste codzienne, bardzo mocne uświadamianie sobie faktu przemijania i tego czym ono skutkuje. Z drugiej strony jednak jest to naturalne, nie jest to pies, który jest młody i chory, a tylko bardzo wiekowy i to co się z nią dzieje jest naturalne. A może problemem jest to, ze boje się stracić kolejna istotę którą kocham jednocześnie wiedząc ze to nieuchronne? Wzmaga to mój strach przed przyszłością - strach , który definiuje cale moje życie i cale jestestwo. Wynika on głownie z braku bliskiej osoby, z tego, ze doskonale zdaje sobie sprawę, ze mogę liczyć tylko i wyłącznie na siebie.
I ZNOWU - RACJONALIZUJĄC wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji. Posiadanie partnera i rodziny nie jest zadnym gwarantem tego, ze czyjś los potoczy się inaczej. Bliska osoba - ba, nawet cala rodzina, może zawieść, lub zginać. Nikt nie może być pewien niczego i nigdy.
Swoja droga wczoraj znów byłam podejrzanie blisko utraty życia, kiedy ogromna płyta z piaskowca stanowiąca okładzinę zewnętrzną budynku zerwała się zw ściany.
. Krasnal ogrodowy - własność poprzedniej właścicielki mieszkania - niestety nie przeżył. To, ze akurat byłam po drugiej stronie ogrodu to czysty przypadek, mogło się to stać w każdej chwili, także wtedy, kiedy spokojnie spalam sobie w hamaku. I z całym życiem jest trochę jak z tym ogrodem. Starasz się, sadzisz sobie kwiatki, pielęgnujesz każdy liść i każde zblo trawy aż tu nagle pierdut, wszystko jest rozjebane i nie ma w tym Twojej najmniejszej winy. I nagle tracisz poczucie sensu, bo tak bardzo się przecież starasz a nagle siła wyższa postanawia Ci wszystko rozpieprzyć.
Kiedy patrze na ten ogród widzę w nim alegorie całego swojego życia.
Wiem dobrze o tym, ze jeśli nie uporam się ze strachem, to ten strach w końcu mnie zabije. Strach i poczucie krzywdy. Poczucie krzywdy to w ogóle temat na oddzielny wpis. Nie potrafię się z nim uporać, nie potrafię wybaczyć ani swoim krzywdzicielom, nie mogę tez wybaczyć życiu tego co mi zafundowało. Rzutuje to na wszystkie moje relacje z ludźmi, nie mam juz do nich normalnego podejścia, nie wierze w to, ze ktoś może mnie po prostu lubić czy kochać, zawsze szukam drugiego dna. Zdaje sobie sprawę , ze jakiekolwiek zbliżenie się do mnie jest w takich warunkach praktycznie niemożliwe. Zamknięte koło.
Za chwile mija piata rocznica śmierci mojego mężczyzny a ja wciaz nie uporałam się z tym faktem. Jestem niepoukładana, nieuczesana i kompletnie rozjebana. Frustruje mnie to i zmusza do stawiania pytania, czy kiedykolwiek będzie normalnie? Czy kiedyś skleję to co się stłukło? I jak to zrobić? Psycholog mnie wygonił, mówiąc, ze sama doskonale radze sobie z problemami, ze mam świetny dialog wewnętrzny i ze dawno nie spotkał kogoś obdarzonego takim zdrowym rozsądkiem. Psychiatra kompletnie nie jest w stanie mi pomoc, ponieważ leki nie rozwiążą żadnych moich problemow. Moga je co najwyżej zagłuszyć. A ja niekoniecznie mam ochotę przezywać życie zagłuszona, jak owinięta w watę , nawet jeśli czasami ono tak strasznie boli.
Pomysłów i koncepcji na razie brak, choć na pewno spędzę kolejne dwa tygodnie nad ich intensywnym szukaniem.
Niestety rozum sobie, uczucia i wrażenia sobie.
Było juz całkiem niezłe i znów dół, bez zadnej kompletnie zadnej przyczyny. Dół
zracjonalizowany i oswojony, obliczony na przeczekanie ale jednak dół.
Czyżby podświadome przejmowanie się kolejnymi urodzinami? Bo świadome to raczej nie. Trzydzieste były ostatnimi którymi się przejęłam. Zresztą czym miałabym się przejmować? Nigdy naprawdę nigdy nie wyglądałam lepiej. Zdrowsza tez chyba nigdy nie byłam. Treningi przynoszą efekty, dopieszczam swoje umiejętności, przez rok zbudowałam 8 kg nowych mięśni. To co było dla mnie ciężkie , teraz jest lekkie jak piórko. Praca nad pewnością siebie także przynosi efekty, czasem zdumiewające. Najważniejsze było odkrycie przyczyny. Moja pewność siebie była cale życie podkopywana i rujnowana przez mojego ojca. A jej brak - mimo, ze niczego innego mi nie brakuje - czasem bardzo negatywnie rzutował na moje życie.
Martwi mnie ostatnio kompletne rozkojarzenie i dekoncentracja, ciągle coś gubię, albo nie mogę czegoś znaleźć. Jest to tez spowodowane zaśmieceniem życia i nadmiernym gromadzeniem niepotrzebnych przedmiotów. Wkurza mnie to i zamierzam z tym zawalczyć przez cały następny rok. Skutecznie udało mi się zawalczyć z internetowym smogiem w moim życiu - zlikwidowanie Facebooka i instagramu, było najlepszym pomysłem, jaki mógł mi przyjść do głowy. I uważam, ze miałam do tego bardzo stosowne pobudki - szczerze mówiąc mam zarówno dość wścibskich zainteresowanych zbyt mocno moim życiem (z braku własnego? z zazdrości? ), jak i kretynów których zainteresowanie wynika jedynie z faktu ze lubią na mnie patrzeć.
Jakież to puste, płytkie i bezsensowne.
Na pewno nie poprawia mi nastroju stan mojego psa, robię co mogę aby zapewnić mu komfort życia, ale potwornie smuci mnie jej starość i niedołężność oraz to ze tak naprawdę niewiele mogę zrobić.
Nie jest tez proste codzienne, bardzo mocne uświadamianie sobie faktu przemijania i tego czym ono skutkuje. Z drugiej strony jednak jest to naturalne, nie jest to pies, który jest młody i chory, a tylko bardzo wiekowy i to co się z nią dzieje jest naturalne. A może problemem jest to, ze boje się stracić kolejna istotę którą kocham jednocześnie wiedząc ze to nieuchronne? Wzmaga to mój strach przed przyszłością - strach , który definiuje cale moje życie i cale jestestwo. Wynika on głownie z braku bliskiej osoby, z tego, ze doskonale zdaje sobie sprawę, ze mogę liczyć tylko i wyłącznie na siebie.
I ZNOWU - RACJONALIZUJĄC wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji. Posiadanie partnera i rodziny nie jest zadnym gwarantem tego, ze czyjś los potoczy się inaczej. Bliska osoba - ba, nawet cala rodzina, może zawieść, lub zginać. Nikt nie może być pewien niczego i nigdy.
Swoja droga wczoraj znów byłam podejrzanie blisko utraty życia, kiedy ogromna płyta z piaskowca stanowiąca okładzinę zewnętrzną budynku zerwała się zw ściany.
. Krasnal ogrodowy - własność poprzedniej właścicielki mieszkania - niestety nie przeżył. To, ze akurat byłam po drugiej stronie ogrodu to czysty przypadek, mogło się to stać w każdej chwili, także wtedy, kiedy spokojnie spalam sobie w hamaku. I z całym życiem jest trochę jak z tym ogrodem. Starasz się, sadzisz sobie kwiatki, pielęgnujesz każdy liść i każde zblo trawy aż tu nagle pierdut, wszystko jest rozjebane i nie ma w tym Twojej najmniejszej winy. I nagle tracisz poczucie sensu, bo tak bardzo się przecież starasz a nagle siła wyższa postanawia Ci wszystko rozpieprzyć.
Kiedy patrze na ten ogród widzę w nim alegorie całego swojego życia.
Wiem dobrze o tym, ze jeśli nie uporam się ze strachem, to ten strach w końcu mnie zabije. Strach i poczucie krzywdy. Poczucie krzywdy to w ogóle temat na oddzielny wpis. Nie potrafię się z nim uporać, nie potrafię wybaczyć ani swoim krzywdzicielom, nie mogę tez wybaczyć życiu tego co mi zafundowało. Rzutuje to na wszystkie moje relacje z ludźmi, nie mam juz do nich normalnego podejścia, nie wierze w to, ze ktoś może mnie po prostu lubić czy kochać, zawsze szukam drugiego dna. Zdaje sobie sprawę , ze jakiekolwiek zbliżenie się do mnie jest w takich warunkach praktycznie niemożliwe. Zamknięte koło.
Za chwile mija piata rocznica śmierci mojego mężczyzny a ja wciaz nie uporałam się z tym faktem. Jestem niepoukładana, nieuczesana i kompletnie rozjebana. Frustruje mnie to i zmusza do stawiania pytania, czy kiedykolwiek będzie normalnie? Czy kiedyś skleję to co się stłukło? I jak to zrobić? Psycholog mnie wygonił, mówiąc, ze sama doskonale radze sobie z problemami, ze mam świetny dialog wewnętrzny i ze dawno nie spotkał kogoś obdarzonego takim zdrowym rozsądkiem. Psychiatra kompletnie nie jest w stanie mi pomoc, ponieważ leki nie rozwiążą żadnych moich problemow. Moga je co najwyżej zagłuszyć. A ja niekoniecznie mam ochotę przezywać życie zagłuszona, jak owinięta w watę , nawet jeśli czasami ono tak strasznie boli.
Pomysłów i koncepcji na razie brak, choć na pewno spędzę kolejne dwa tygodnie nad ich intensywnym szukaniem.
Comments
Post a Comment