O włosach.


         ­Dziś będzie mało poważny i kompletnie nie związany z psychologią post o włosach. Chociaż mówiąc szczerze uważam, że stan naszej duszy i psychiki bardzo uwidacznia się w stanie skóry oraz włosów. Sama jestem tego najlepszym przykładem.
Moja historia jest pełna rozmaitych i ciekawych przypadków, a na kondycji moich włosów odbija się wszystko to co dzieje się w moim życiu, rzeczy dobre i rzeczy złe. W dzieciństwie nie miałam większych problemów z włosami. Rosły jak na drożdżach, a jedynym moim zmartwieniem były kłopoty z ich obcinaniem.
Problemy zaczęły się pod koniec okresu dojrzewania. Włosy zaczęły mi masowo wypadać, aż z grubego kucyka zamieniły się w smętny mysi ogon. Nawet bardzo za nim nie płakałam, gdyż w ramach buntu najpierw obcięłam włosy na 5 milimetrowego jeża, a kiedy zaczęły odrastać tlenić je praktycznie na biały kolor. Oczywiście, moje działania bardzo im „pomogły”.
Później zaczął się okres stopniowego zapuszczania włosów, a także przywracania im naturalnego koloru. Miałam jeszcze krótki epizod w swoim życiu, w którym wyglądałam jak pudel, ponieważ coś mnie podkusiło, aby przetestować na sobie trwałą. Wtedy też poznałam miłość mojego życia. Do dziś się zastanawiam się jak on mógł się wtedy we mnie zakochać mając fetysz długich prostych włosów ;)
Stabilna sytuacja życiowa oraz miłość bardzo dobrze wpłynęły na moje włosy. Odrosły do pasa i zagęściły się, mimo tego że cały czas były katowane farbowaniem na kolor ciemnego brązu. Ich kondycja byłaby jeszcze lepsza, gdyby nie nieustanny stres w pracy, przez który zaczęłam wyglądać na przemęczoną. Mimo tego, że wiedziałam czym raz skończyło się moje eksperymentowanie z włosami, i mimo że zawsze najlepiej czułam się w ciemnym kolorze włosów, znowu podkusiło mnie licho i postanowiłam przefarbować je na... rudo, a właściwie na czerwono, by choć trochę zmniejszyć efekt zmęczenia widoczny na mojej twarzy. Zamiast po prostu nieco przystopować z robotą , odpuścić sobie i się wyspać, to uznałam, że najlepsze co mogę zrobić to zdjąć kolor z włosów, utlenić i przefarbować na czerwono. Niby proste, ale powiedzcie to komuś, kto ma 50 tysięcy miesięcznie kosztów prowadzenia działalności plus 10 tysięcy raty kredytu w banku.

Coraz większy stres i niekorzystne zabiegi fryzjerskie spowodowały drugą intensywną falę wypadania włosów. Zaczęły mi się też intensywnie „kruszyć” z przodu,  to znaczy ja myślałam, że one się kruszą, a one po prostu nie rosły. W tym okresie dostałam również niezwykle intensywnego trądziku na całym czole i skórze głowy – jednym słowem koszmar, bo inaczej tego nazwać nie można.
W 2012 roku nie dość, że mój stres wciąż narastał, to jeszcze lato tamtego roku było wyjątkowo gorące i parne. Może to nic niezwykłego o tej porze roku, ale przy moim ostrym trądziku, który starałam się ukryć pod grzywką, taka pogoda pogarszała tylko i tak uciążliwą sytuację. Na szczęście trądziku udało mi się pozbyć dość niewielkim wysiłkiem. Obyło sie też bez doustnych pigułek, czy antybiotyków. Włosy jednak cały czas prezentowały się niezbyt dobrze, co i tak przestało mieć dla mnie większe znaczenie.
W 2013 roku mężczyzna mojego życia zmarł, a ja na znak żałoby obcięłam sobie warkocz na karku przy samej skórze. Później moja zaprzyjaźniona fryzjerka musiała po prostu wygolić włosy na całym karku, by jakoś to wyglądało. Obiecałam sobie wtedy, że dopóki moje włosy nie osiągną ponownie długości do pasa - nie nawiążę żadnej nowej relacji, ani nie wejdę w nowy związek. Chciałam by to była żałoba z prawdziwego zdarzenia.
Ja płakałam, a włosy rosły raz lepiej, raz gorzej. Z przewaga gorzej jak łatwo się domyślić. W między czasie dowiedziałam się, że mam chorą tarczycę i zaczęłam ją leczyć, jednak na kondycję włosów miało to niewielki wpływ. Oczywiście, od fryzjerów nie słyszałam nic innego jak tylko to, że mam słabe włosy. Każdy umywał ręce i zajmował się swoimi sprawami. 

Zrozumiałam mnóstwo rzeczy. Po pierwsze to, że firma, która mnie wykańcza, a nie daje mi zbyt wiele pieniędzy, nie jest mi do niczego potrzebna. Po drugie, że czas wreszcie zająć się swoim zdrowiem, a po trzecie, że warto zacząć normalnie żyć, wyjść na świeże powietrze i zobaczyć słońce, a czasem po prostu robić to co się lubi. Nie zrozumcie mnie źle, kochałam swoja prace, ale była to bardzo toksyczna miłość.

Po okresie pełnym totalnego stresu, bezsenności, depresji, zaczęłam stopniowo wracać do zdrowia. Zorientowałam się jednak, że tą poprawę zdrowia widać wszędzie, tylko nie na włosach, a szczególnie po bokach głowy. Zdawało mi się, że nigdy ich już nie zapuszczę do pasa, bo ciągle tylko były równane do przodów – kilkukrotnie o około 8 czy 10 centymetrów.

Na początku 2018 roku dwie osoby – w bardzo podobnym czasie – zwróciły mi uwagę, że mam prześwity. To był moment, w którym postanowiłam wydać wojnę moim włosom i jak zwykle – jak wszystkie wojny które wytaczałam czemukolwiek i komukolwiek – rozpoczęłam moje działania od solidnego wywiadu i pogłębienia wiedzy. Po przeanalizowaniu wszystkich objawów stwierdziłam, że jednak za coraz gorszą kondycję moich włosów nie odpowiada stres, czy farbowanie, a DTH, który jest pochodną testosteronu. Nie będę się rozpisywać na jego temat, ponieważ w internecie jest mnóstwo informacji dotyczących tego związku chemicznego.

W późniejszym czasie okazało się, że miałam rację. Sposób, który odkryłam by ograniczyć wpływ DTH na mieszki włosowe był – i cały czas jest – fenomenalny. Oczywiście, potrzebny był czas, by efekty zaczęły być widoczne. Oprócz wiedzy na temat tego jak wyhodować dużą ilość mocnych i zdrowych włosów, poszerzyłam też swoją wiedzę na temat ich pielęgnacji . W skrócie wygląda to następująco:
- Dzień w dzień wcieram w skórę głowy płyn „Loxon”. Zdaje się, że będę już na niego skazana do końca życia, ale powiem szczerze, że mi to zupełnie nie przeszkadza. Skoro taka jest cena zdrowych i silnych włosów – to ja się na nią zgadzam. Najważniejsze, że płyn odtruwa mieszki włosowe z niszczycielskiego DTH.
- Jedyny zabieg fryzjerski, który stosuję, to obcinanie włosów gorącymi nożyczkami (jedyne co potrafią robić fryzjerzy, dobrze to kłamać).
- Włosy farbuję jedynie henną. Jestem zakochana w hennie „LUSH”, bo jest znacznie wygodniejsza w użyciu od tradycyjnej.
- Używam jedynie odżywek i masek do włosów zawierających naturalne składniki. W ramach ciekawostki, a może i przestrogi, powiem, że wcześniej popełniałam jeden błąd, a mianowicie nakładałam na całą skórę głowy i włosy kompletnie nie nadające się do tego ciężkie odżywki z sylikonami, które pogarszały tylko ich stan. Potem popadłam w kolejna skrajność, a mianowicie wszystkie preparaty nakładałam wyłącznie na włosy. Teraz zaś, nakładam na skórę głowy i włosy tylko odżywki i maski pozbawione sylikonów i składające się jedynie z naturalnych składników. Jeśli już muszę zafundować moim włosom tak zwaną bombę sylikonowa, to nakładam takie preparaty wyłącznie na ich „długość”.
- Żarliwie stosuje także masaż skory głowy, zawłaszcza specjalną szczotką do masażu wykonaną ze szczeciny dzika. Szczotka ta jest bardzo trwała, a co najważniejsze, świetnie spełnia swoją rolę i jest łatwa do czyszczenia.
- Przekonałam się również do olejowania włosów, którego wcześniej bardzo się bałam, z powodu mocno przetłuszczającej się skóry głowy. Stosuję znany sposób: olejowanie – emulgacja – odżywka – mycie szamponem – odżywka.
- Nauczyłam się także, że stosowanie jednej odżywki, czy szamponu to błąd, ponieważ włosy, tak jak całe nasze ciało, potrzebują różnych środków, minerałów i witamin. Naprzemiennie więc stosuję odżywki z keratyną, olejkami i mocno humektantowe, czyli nawilżające.
- Kupiłam również darsonwal i stosuję go zarówno do skóry głowy, jak i do twarzy. Bardzo dobrze poprawia kondycję i jednej i drugiej.
- Suplementy stosuję zarówno witaminowe jak i obniżające poziom niszczycielskiego DTH, np. wyciąg z palmy sabalowej, pokrzywę, „Vitapil”, „Gelacet”, a także „SOLGAR” dla pięknej skóry i włosów. Od czasu do czasu uzupełniam też poziom witamin z grupy D, zwłaszcza w deszczowe i pochmurne dni.
- Praktycznie do zera ograniczyłam stosowanie suszarki, lokówki, czy prostownicy.
- Włosy zabezpieczam na noc, śpiąc najczęściej w warkoczu, a w dzień upinam je do góry, aby nie ocierały się o ubranie, szczególnie te nieszczęsne boki.
- Stosuję także płukanki, najczęściej z octu jabłkowego i świeżo parzonych nasion lnu, czasami kilka kropel gliceryny - świetnie nabłyszcza i nawilża oraz usuwa kamień. Woda w Warszawie może i nie jest najgorsza jaką w życiu spotkałam, ale na pewno jest bardzo twarda, co powoduje powstawanie osadu na włosach, który jest jedną z przyczyn pogarszania ich kondycji.
Podsumowując, wszystko to wygląda na niesamowicie pracochłonne i czasochłonne zabiegi, ale powiem szczerze, że zajmuje mi to może 15-20 minut dziennie. Tak na prawdę najwięcej problemów mam z pamiętaniem o suplementach. Jedno wiem na pewno. Kiedy zaczynacie tracić włosy, najgorszymi rzeczami, które możecie zrobić, to panikować lub odwrotnie, mieć nadzieję, że zdarzy się cud i włosy same poprawią swoją kondycję z dnia na dzień. W naszych włosach i ich kondycji odbija się niestety wszystko to, co robimy z naszym zdrowiem. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu i miesiąc po miesiącu, możemy pozytywnie wpływać na ich stan. Zgadzam się, że bardzo ciężki jest tez okres przejściowy, kiedy zaprzestajemy używania prostownicy, lokówki, czy suszarki, ale czy nie warto przez kilka miesięcy wyglądać jak strach na wróble, żeby w końcowym efekcie przez wiele następnych lat wyglądać naprawdę dobrze? Chyba już znacie odpowiedź, prawda?



Comments

Popular posts from this blog

Konsekwencje

Majstrowanie przy twarzy, czyli kompendium mojej wiedzy i doświadczeń dotyczących medycyny estetycznej.

Bagaż.